Ostatnio taki dialog:
- Synku co byś chciał na kolację?
- Nie wiem.
- Kanapkę z białym serkiem? Z szyneczką? A może jajeczko?
- Hmmm, mmmm
- To może brokułki?
- Taaaak brokuły !!!!
I w oka mgnieniu siedział przy stole i czekał na kolację.
Powiecie może niemożliwe, takich dzieci nie ma i że sobie
wymyśliłam.
Nic na początku nie jest proste, tak też wdrażanie nowych
pokarmów dziecku, często kończy się upapraną podłogą. Ale to nie powinno nas
zniechęcić. My wymyślaliśmy przeróżne cuda i techniki, żeby syn zjadł coś
zielonego, ale zupełnie nie dawał za wygraną. Liczyła się zawsze konsekwencja.
Brokuły w formie zapiekanki – nie, brokuły w formie muffinki – nie, może zupa
brokułowa - nie. Dziesiątki przyrządzonych brokułów w różny sposób i za każdym
razem veto. Można faktycznie stwierdzić, że to nie ma sensu. Aż tu nagle –
tadam! Najprostszy sposób – ugotowane na parze brokuły i do tego posypane
delikatnie chrupką bułką tartą. Cały talerz poszedł w 10 minut.
To był przełom.
Danie to nazwane zostało przez nasze dziecię „brokułami z posypką”. Od tamtej
pory brokuły to hit jedzeniowy i obecnie w każdej formie są jedzone z ochotą,
ale ile było z tym przejść.
Więc próbujcie i nie zniechęcajcie się.
Na koniec jeszcze mała dygresja brokułowa.
W przedszkolu dzieciaki na obiad dostały m.in. brokuły. Żadne dziecko nie chciało jeść, tylko oczywiście nasz zajadał, aż mu się uszy
trzęsły. W pewnym momencie jeden z kolegów podejrzał, że jednak ktoś to je,
spróbował i zaczął jeść, na niego zapatrzyła się znowu koleżanka itd., W efekcie dzieciaki prześcigały się, kto pierwszy zje wszystkie brokuły.
O tym
zdarzeniu opowiedziała nam pani z przedszkola, która stwierdziła, że nasz syn
jest prowodyrem jedzenia zdrowych rzeczy i inne zapatrzone na siebie nawzajem
nie chcą być gorsze, więc również jedzą.
Miło słyszeć, że nasze wysiłki się opłaciły :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz